21 czerwca 2014
To co dobre szybko się kończy. Dzisiaj muszę wrócić już do Hiszpanii.
Marc dzwonił kilka razy. Raczej nic nie wie o mojej wyprawie, albo po prostu stwarza pozory, a Eric wszystko wygadał..
Mam nadzieję, że nie.
Przed wylotem chciałam się jeszcze spotkać z mamą. Nie widziałyśmy się od jej wizyty w Barcelonie i sprawy z Rourą...
- Jak się czujesz? - usłyszałam pytanie od razu.
- Bardzo dobrze mamo. Nie mam żadnych problemów i całe szczęście. A co u ciebie?
- A jak ma być. Bez zmian. Poświęcam się pracy, z resztą wiesz jak bardzo to uwielbiam. - no tak, pracocholik się nie zmieni - Długo tu zostajesz?
- Prosto od ciebie jadę na lotnisko. Przyleciałąm tylko na chrzest. I to w sumie w tajemnicy.
- Dlaczego w tajemnicy?
- Marc nie chciał się zgodzić na mój przylot, ale poleciał na wakacje a ja dogadałam się z jego bratem. Może się nie dowie.
- Wiesz, że nie powinnaś tak robić? Marc się po prostu martwi.
- Wiem, wiem. Ale to dla mnie ważne, tłumaczyłam mu wiele razy, że nic mi przecież nie będzie i Lily się mną zajmie...
- On to wie, ale będzie się bał. Zbyt bardzo cię kocha.
U mamy posiedziałam jeszcze godzinę i już musiałam pojechać na lotnisko. Chciałabym mieć ją bliżej siebie. Tęsknie za nią.
Po kilku godzinach lotu byłam już w Barcelonie. Na lotnisku, tak jak obiecywał czekał Eric.
- No witam siostrzyczkę. - uśmiechnięty odebrał ode mnie walizkę.
- Będziesz mnie tak nazywał? - zaśmiałam się.
- A dlaczego nie? Chyba mi się to spodoba.
- Jedźmy do domu, bo się chyba dobrze nie czujesz. - powiedziałam wsiadając do auta - Mam nadzieję, że się nie wygadałeś.
- Nie?
- Eric... Powiedz, że nic nie powiedziałeś.
- Jesteś głodna?
- Eric!
- Sam się domyślił to co miałem zrobić? - zaczął się tłumaczyć - Moja wina, że rozgryzł nas. Próbowałem mu wcisnąć jakiś kit ale taki głupi nie jest. I błagam nie denerwuj się, bo to mnie przeraża w twoim stanie.
Po dotarciu do domu nie miałam siły na nic innego tylko pójście spać. Odłożyłam walizkę w kąt i od razu się położyłam.
Po około dwóch godzinach obudził mnie mój telefon.
- Cześć kotek. - usłyszałam głos Marca.
- No heej. - odpowiedziałam zaspanym głosem.
- Ups, obudziłem?
- No tak. Zdrzemnęłam się trochę.
- Co cię tak wykończyło? - spytał.
- Nie udawaj. Wiem, ze Eric się wygadał. - odpowiedziałam - A było tak blisko.
- No widzisz kochanie, nie da sie mnie tak łatwo wykiwać. - powiedział pewny siebie. Jeszcze się zdziwi... - Ale wszystko w porzą... - nie dokończył.
- Dzień dobry Angie, tutaj Roman, Joan Angel Roman. Ściskamy cię tutaj wszyscy. Jak się czujesz?
- Bardzo dobrze, dziękuję i ucałuj chłopaków.
- O nie nie, mogę ich co najwyżej pozdrowić. - zaśmiał się. Za chwilę usłyszałam tylko krzyczącego Marca, który już chyba odzyskał telefon.
- Przepraszam, ale tych debili nie da się opanować.
- Dobra dobra. Macie się bawić to się bawcie. Pozdrowić twojego brata?
- Nie, po co. - zaśmiał się - Dobra bo lecimy znowu gdzieś. Kocham was.
- My ciebie też. - uśmiechałam się teraz szczęśliwa.
___________________________________________________________
Coś udało się naskrobać, najlepiej nie jest ale jest.
Za błędy przepraszam ale nie mam siły ich poprawić.
Do następnego :D