poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 26 - Powrót

21 czerwca 2014 

To co dobre szybko się kończy. Dzisiaj muszę wrócić już do Hiszpanii. 
Marc dzwonił kilka razy. Raczej nic nie wie o mojej wyprawie, albo po prostu stwarza pozory, a Eric wszystko wygadał..
Mam nadzieję, że nie. 
Przed wylotem chciałam się jeszcze spotkać z mamą. Nie widziałyśmy się od jej wizyty w Barcelonie i sprawy z Rourą...

  • Jak się czujesz? - usłyszałam pytanie od razu.
  • Bardzo dobrze mamo. Nie mam żadnych problemów i całe szczęście. A co u ciebie? 
  • A jak ma być. Bez zmian. Poświęcam się pracy, z resztą wiesz jak bardzo to uwielbiam.  - no tak, pracocholik się nie zmieni - Długo tu zostajesz?
  • Prosto od ciebie jadę na lotnisko. Przyleciałąm tylko na chrzest. I to w sumie w tajemnicy.
  • Dlaczego w tajemnicy?
  • Marc nie chciał się zgodzić na mój przylot, ale poleciał na wakacje a ja dogadałam się z jego bratem. Może się nie dowie. 
  • Wiesz, że nie powinnaś tak robić? Marc się po prostu martwi.
  • Wiem, wiem. Ale to dla mnie ważne, tłumaczyłam mu wiele razy, że  nic mi przecież nie będzie i Lily się mną zajmie...
  • On to wie, ale będzie się bał. Zbyt bardzo cię kocha. 
U mamy posiedziałam jeszcze godzinę i już musiałam pojechać na lotnisko. Chciałabym mieć ją bliżej siebie. Tęsknie za nią. 



Po kilku godzinach lotu byłam już w Barcelonie. Na lotnisku, tak jak obiecywał czekał Eric. 
  • No witam siostrzyczkę. - uśmiechnięty odebrał ode mnie walizkę.
  • Będziesz mnie tak nazywał? - zaśmiałam się. 
  • A dlaczego nie? Chyba mi się to spodoba. 
  • Jedźmy do domu, bo się chyba dobrze nie czujesz. - powiedziałam wsiadając do auta - Mam nadzieję, że się nie wygadałeś. 
  • Nie? 
  • Eric... Powiedz, że nic nie powiedziałeś. 
  • Jesteś głodna?
  • Eric! 
  • Sam się domyślił to co miałem zrobić? - zaczął się tłumaczyć - Moja wina, że rozgryzł nas. Próbowałem mu wcisnąć jakiś kit ale taki głupi nie jest. I błagam nie denerwuj się, bo to mnie przeraża w twoim stanie.
Po dotarciu do domu nie miałam siły na nic innego tylko pójście spać. Odłożyłam walizkę w kąt i od razu się położyłam. 
Po około dwóch godzinach obudził mnie mój telefon. 
  • Cześć kotek. - usłyszałam głos Marca.
  • No heej. - odpowiedziałam zaspanym głosem. 
  • Ups, obudziłem? 
  • No tak. Zdrzemnęłam się trochę. 
  • Co cię tak wykończyło? - spytał. 
  • Nie udawaj. Wiem, ze Eric się wygadał. - odpowiedziałam - A było tak blisko.
  • No widzisz kochanie, nie da sie mnie tak łatwo wykiwać. - powiedział pewny siebie. Jeszcze się zdziwi... - Ale wszystko w porzą... - nie dokończył.
  • Dzień dobry Angie, tutaj Roman, Joan Angel Roman. Ściskamy cię tutaj wszyscy. Jak się czujesz?
  • Bardzo dobrze, dziękuję i ucałuj chłopaków.
  • O nie nie, mogę ich co najwyżej pozdrowić. - zaśmiał się. Za chwilę usłyszałam tylko krzyczącego Marca, który już chyba odzyskał telefon. 
  • Przepraszam, ale tych debili nie da się opanować. 
  • Dobra dobra. Macie się bawić to się bawcie. Pozdrowić twojego brata? 
  • Nie, po co. - zaśmiał się - Dobra bo lecimy znowu gdzieś. Kocham was. 
  • My ciebie też. - uśmiechałam się teraz szczęśliwa.
___________________________________________________________
Coś udało się naskrobać, najlepiej nie jest ale jest.
Za błędy przepraszam ale nie mam siły ich poprawić. 
Do następnego :D