piątek, 25 kwietnia 2014

niedziela, 13 kwietnia 2014

Rozdział 12 - Znamię


  • Jakoś nie chce mi się wierzyć, w to, że Roura jest twoim ojcem. - powiedział Marc gdy usłyszał o wszystkim - Może gdybyście byli trochę do siebie podobni...
  • A myślisz, że mi jest łatwo? Przez tyle lat byłam pewna, że mój ojciec nie żyje. - głos lekko mi się załamał, a Marc natychmiast mnie przytulił.
  • Zostaniesz na noc? - spytał po chwili.
  • Nie dzisiaj. Mama jest u mnie. - odpowiedziałam.

Posiedziałam jeszcze tylko godzinę u Marca i wróciłam do siebie.
Mama spała na kanapie w salonie. Miałam zaproponować jej nocleg w "małym" pokoju ale nie chciałam jej budzić.
Wykąpałam się szybko i wskoczyłam do mojego łóżka.
Rankiem nie było łatwo mi się obudzić. Wolałabym jeszcze trochę pospać. Jakoś udało mi się jednak w końcu wydostać z łóżka i udałam się do kuchni.
Zastałam już tam mamę.

  • Dzień dobry. - uśmiechnęłam się lekko.
  • Cześć. - odpowiedziała - Myślałam, że nie wróciłaś na noc.
  • Spałaś już. Dlaczego nie położyłaś się w mniejszej sypialni?
  •  Chciałam zaczekać aż wrócisz, ale zasnęłam.

Rozmowa się nie kleiła. Atmosfera panująca w pomieszczeniu wydawała się być dość napięta.
Nie potrafiłam tak długo... W końcu to moja mama.

  • -Mamo - zaczęłam - Chciałam się przeprosić. Głupio się wczoraj zachowałam. Wybuchłam niepotrzebnie. A ty chciałaś tylko przecież dobrze dla nas wszystkich. - podeszłam do mojej rodzicielki i przytuliłam ją.
  • Skarbie. - zaczęła - Wtedy to mi się wydawało najlepszym pomysłem. Nie chciałam niszczyć Jordiemu życia. Myślałam, że się nigdy nie domyśli. - westchnęła - Spójrz - wskazała na wewnętrzną część mojej dłoni - Macie dokładnie to samo znamię. Musiał je zobaczyć i sam się domyślił.



Mama postanowiła pójść do domu Tito, odwiedzić ciocię, ponieważ wuja znów jest w Nowym Jorku.
Po mnie przyjechał Marc i pojechaliśmy na trening Blaugrany.

  •  Rozmawiałaś z mamą? - spytał.
  •  Tak. Przeprosiłam ją za mój wybuch. - odpowiedziałam - Rozumiesz, że Roura sam się wszystkiego domyślił ?
  •  Jak?
  • Zerknij. - rozłożyłam dłoń.
  • woje znamię. I co to ma ze wszystkim wspólnego?
  •  Roura...- zawahałam się - Ojciec, ma takie samo.
  • Dziwne. Nigdy nie zauważyłem.
  • Może nie zwróciłeś uwagi.

Dojechaliśmy już do naszego celu.  Marc udał się przebrać w strój treningowy, a ja podeszłam do Loreny, którą zauważyłam.
Ciąża jej służy. Wygląda kwitnąco. I całe szczęście czuje się dobrze.
Narzekała tylko, że Cristian trochę za bardzo się wszystkim przejmuje i nie daje jej czasami chwili w samotności.
Rozmawiałyśmy spokojnie, dopóki nie zauważyłam Roury.
Wiedziałam, że będzie chciał ze mną porozmawiać.  Odetchnęłam głęboko.
____________________________________________________________________

Możecie mnie zabić.
Wiem, że krótki ale nie potrafię ostatnio zbyt wiele napisać...
Wybaczcie..